Змея вышла на


Вы здесь: Авторские колонки FantLab > Авторская колонка «Vladimir Puziy» > "Змея" вышла на польском
Поиск статьи:
   расширенный поиск »

«Змея» вышла на польском

Статья написана 18 октября 2009 г. 08:27

«Змея» между тем вышла, народ читает.

Кто разумеет по-польски: вот обсуждение: http://www.sapkowski.pl/forum/viewtopic.php?f=43&t=...

Вот интервью с Сапковским, посвящённое выходу книги: http://wyborcza.pl/1,75480,7139927,Nie_prawie_kazan...

Опять же: появится перевод -- выложу. (Может, и сам вкратце чего перескажу, когда будет время).

Nie prawię kazań, piszę

Marek Sterlingow, Marek Wąs

Żołnierz, moi panowie, któremu dali załadowanego beryla i pozwolili do woli naciskać spust, bez namysłu rozwali żmiję i da się koledze sfotografować z trzymanym za ogon ścierwem. Rozmowa z pisarzem Andrzejem Sapkowskim

Akcja «Żmii», pana najnowszej książki, toczy się w Afganistanie. To odpowiedź na swego rodzaju modę? No i skąd ta żmija?

— Nie ulegam modom, pewnie dlatego, że jestem daleko, daleko poza modotwórczymi kręgami.

A pomysł «Żmii» zrodził się z zasłyszanej wojennej legendy, każda wojna obrasta takimi «opowieściami z okopów». Legenda głosi, że młody żołnierz, nie bacząc na kpiny kolegów, zaopiekował się znalezionym rannym wężem. A wąż odwdzięczył się, ocalając żołnierza od śmierci. Rzecz zdarzyć się miała podczas wojny afgańskiej lat 1979-1989, ułożono nawet wojacką balladę o tym zdarzeniu, taką na gitarę, w stylu Wysockiego. Rozbudowując pomysł i transponując go na fantasy, zostałem wierny realiom — scenerii Afganistanu i wojny, która legendę zrodziła.

Od kogo ją pan usłyszał?

— Od Rosjan, naturalnie. U źródła, można powiedzieć. Ale o zamiarze pisania o tym przesądziła owa ballada właśnie. Było to dawno dość, sześć, siedem lat temu wstecz.

Wojna jest tematem zarówno w «Wiedźminie», jak i w sadze husyckiej. A bohaterami żołnierze — wojownicy. Czy dla pana to jest po prostu atrakcyjna literacko sytuacja, czy coś więcej?

— Gatunek fantasy, który uprawiam, nie wypiera się związków ani pokrewieństwa z literaturą historyczno-awanturniczą, jak choćby, że szybko wymienię, «Trylogia» czy «Trzej muszkieterowie». U Sienkiewicza i Dumasa wojna i konflikt zbrojny i owszem, zajmują w fabule miejsce poczesne, są dla fabuły ważne. Nikt wszak nie nazwie ich dzieł «literaturą wojenną», a ich samych nie okrzyknie militarystami. Nie oni zresztą pierwsi wpadli na receptę literatury historyczno-awanturniczej głoszącej: «Weź bohatera i wrzuć go we wrzący kocioł wydarzeń, opisz jego zachowania na tle historycznych zawirowań, każ mu się odnaleźć w momentach przełomu». Przepis skomponowany, jak się zdaje, pod murami Troi, obowiązuje do dziś i sprawdza się ekstraordynaryjnie. Za każdym razem. W fantasy również.

W «Żmii» jest mniej fantasy niż poprzednio. Czy to oznacza, że wkrótce napisze pan «zwykłą powieść»?

— Nie. Śledzą panowie po absolutnie zimnym tropie.

Kiedyś powiedział pan, że polska interwencja w Iraku to hańba. Jeśli miałby pan o tym pisać, to tylko w ten sposób. Z tej książki już to tak jednoznacznie nie wynika.

— Po pierwsze, już mi wychłodło i choć poglądów na temat naszej obecności w Iraku nie zmieniłem na jotę nawet, to wrzeszczeć już o tym nie będę, nie przystoją młodzieńcze i butne pokrzykiwania moim włosom siwym. Nadto bywam zapraszany do obcych krajów, padają tam na spotkaniach różne pytania, czasem podchwytliwe, typu «A jak pan skomentuje...». Nauczyłem się szybko, krótko i niemal odruchowo odpowiadać. W jedyny możliwy sposób: right or wrong, my country.

W «Żmii» wojna jest zła, ale już jej uczestnicy, nawet bohaterowie dopuszczający się zbrodni, są jakby ubezwłasnowolnieni. To zdejmuje z nich część odpowiedzialności.

— Sprzeczności nie ma wcale. Za wojny haniebne hańba i odium spaść winny na tych, którzy na wojny takie posyłają żołnierzy. Samych żołnierzy to nie hańbi. Może ich natomiast zhańbić coś innego. Wiemy, co. Choćby z Norymbergi.

Lewart, główny bohater książki, wypowiada taką kwestię: «Nie da się zachować człowieczeństwa na wojnie». A potem tłumaczy kolegom, że «wojna ocali nas przed człowieczeństwem», przed banałem, bólem, wiarołomstwem, obojętnością, pogardą bliźnich, i piją toast za wojnę. Bardzo to pesymistyczne. Ile ma wspólnego z pana przemyśleniami?

— Z moimi? Przecież to kwestia Lewarta. A więc w sposób ewidentny wynikająca z jego przemyśleń.

Pan zawsze zaprzecza jakimkolwiek związkom emocjonalnym ze swoimi bohaterami. Ale czy w pisarstwie to jest w ogóle możliwe?

— Jest jak najbardziej, choć pozory mogą świadczyć o czymś innym. Pisarze nazbyt często traktują pisarstwo jako ambonę lub trybunę. Każda książka zaś ma być albo credo, wyznaniem wiary, albo kazaniem, torującym drogę ku światłu, względnie manifestem wzywającym do boju o coś, co autorowi wydaje się akurat jedynie słuszne. Względnie do walki z czymś, co wedle obowiązującej właśnie koniunktury jest autorowi wstrętne. Mówię o w miarę dobrych pisarzach, bo reszta zwyczajnie próbuje w swych książkach zniesławić wrogów, dowalić nielubianym osobom lub zemścić się na byłych żonach. Do tego dochodzi podsycana przez krytykę moda każąca gardzić książkami mającymi fabułę, akcję, początek, rozwinięcie i zakończenie oraz w ogóle dającymi się czytać. A ktoś, zapomniałem, kto, powiedział kiedyś, że tylko bardzo złe książki mówią cokolwiek o tym, jacy są ich autorzy. Dobre książki mają mówić o tym, jacy są ich bohaterowie. Wydało mi się to całkiem sensowne i staram się tego trzymać.

Scena zbrodni wojennej, atak Rosjan na cywilny autobus. Czy to jest nawiązanie do sprawy Nangar Khel?

— Nie jest to nawiązanie. Nie stosuję tego typu topornych i łopatologicznych nawiązań. W sprawie, o którą panowie pytają, nie mogę sobie pozwolić na komentarze, uwagi czy opinie. Do tego konieczna byłaby wiedza, a tej nie posiadam. A ogólnie dostępne informacje mam za mało wiarygodne. Opiniowanie na ich podstawie byłoby błazeństwem.

Ale inni obficie komentowali sprawę. Politycy, media. Jak pan ocenia dyskusję, która przetoczyła się przez Polskę?

— Tak samo jak wszystkie inne, które «przetaczają się» z częstotliwością godną lepszej sprawy: jako hucpę w wykonaniu mało kompetentnych i w większości niezbyt rozgarniętych hucpiarzy. Mających przed oczyma konkretny cel: zaistnieć, zabłysnąć i ukręcić jakiś partykularny interesik, własny lub swej szajki.

Irak, teraz Afganistan. Jak te wojny wpływają na polskie społeczeństwo? Jak nas zmieniają?

— Nie wiem, to pytanie do socjologów, nie do pisarza. Pisarz bardzo chciałby, aby te awantury nie miały wpływu. Na nic. By jak najszybciej się zakończyły i zostały zapomniane.

Pierwsze sceny książki przypominają sceny z filmu «9. Kompania». Nie boi się pan takich porównań? Oglądał pan ten film?

— Oglądałem, zapewne dużo wcześniej niż tak zwana cała reszta, w wersji oryginalnej naturalnie. Dlaczego niby miałbym się bać porównań? I co z czym ma być porównywane? Gdzie niby te podobieństwa? Film zaczyna się nie atakiem, ale pożegnaniem na dworcu kolejowym. Bohaterami filmu są żołnierze 345. Pułku Powietrzno-Desantowego, w książce mamy piechotę. Film dotyczy wydarzeń końca wojny, operacji «Magistrala». W książce wojna trwa dopiero czwarty rok, jest to jeszcze zupełnie inna wojna. Więc co? Że atak na placówkę?

Dokładnie, chodzi nam o atak na zastawę.

— W Afganistanie mudżahedini atakowali po kilka zastaw dziennie i drugie tyle nocnie. Równie dobrze można by twierdzić, że w westernie atak czerwonoskórych na ciągnące do Oregonu wozy osadników to plagiat, bo to już było, w filmie z roku 1935. Panowie, może nie wyglądam, ale jestem zawodowcem. To, co piszę, wprzód planuję, potem analizuję. Sądzicie, że scenę budzącą skojarzenia umieściłbym w książce z błogiej niewiedzy? Względnie z przekonania, że czytelnik nie zauważy?

Jak długo pracował pan nad tą książką? Jak wyglądał research?

— Wyglądał jak zwykle. Był pracochłonny i czasochłonny. Ale cóż, niezbędny.

A można konkretniej? Książki, prasa, mapy? Z czego pan korzystał, ciężko dotrzeć do wartościowych źródeł?

— Można konkretniej, proszę bardzo. Do książek, prasy i map proszę dołożyć jeszcze internet. I nie zapominać o płytach muzycznych, CD i mp3. To jest warsztat, drodzy panowie, sekretów warsztatu nie powinno się zdradzać. Rzecz nie w tajemnicy, lecz w tajemniczości, w mistyce fabuły — nie należy książki z tego odzierać.

Jak poradził pan sobie z pisownią afgańskich nazw? Co mapa czy książka, to inna pisownia.

— Ha, utrafione. Miałem z tym faktycznie prawdziwe utrapienie. Co pisownia, to inna. Angielska inaczej, polska inaczej, do tego cyrylica jeszcze inaczej. Część nazw miałem za tak zżyte z wojną afgańską, że używałem automatycznie. Słynna przełęcz i tunel to dla mnie zawsze był Sałang, słynna dolina Pandższer. A tu okazuje się, że właściwymi są Salang i Pandższir. Szczęściem znalazłem w internecie opracowanie «Nazewnictwo geograficzne świata», dzieło Komisji Standaryzacji Nazw Geograficznych. I zastosowałem się do tego, co tam nakazano. A nakazano, by the way, aby Khel, znaczące w dari «plemię a. osada», transliterować na Chel.

Myślał pan o podróży do Afganistanu?

— Już nie.

Już? Czyli pan jednak myślał? Dlaczego do niej nie doszło?

— Proszę nie ciągnąć mnie za język i nie nakierowywać na z góry ustaloną odpowiedź. To miał być «Duży Format» a nie «Warto rozmawiać».

Jednym z pana znaków firmowym w poprzednich książkach była ironia, humor. W «Żmii» jest tego dużo mniej.

— Tak wyszło.

Będą dalsze części «Żmii»?

— Nie. I nie wydaje mi się, aby cokolwiek w książce mogłoby na to wskazywać.

Czy ktoś czyta pana książki przed oddaniem ich do druku? Słucha pan rad?

— Pierwszym, kto widzi moją nową gotową książkę, jest wydawca.

Po trylogii husyckiej to kolejna książka, której akcja rozgrywa się w konkretnym miejscu i czasie. Czy zależy panu na opinii specjalistów, np. historyków albo żołnierzy, którzy służyli w Afganistanie?

— Prawdę rzekłszy, byłoby całkiem miło, gdyby ktoś pozytywnie ocenił. Ale to mrzonka. W szczególności historycy zawsze się do czegoś przyczepią. Nie lubią wkraczania na swój teren i zawsze wiedzą lepiej. We własnym mniemaniu, oczywiście. Ale i tak ich na wierzchu, bo mają tytuły naukowe. Czyli dożywotni przywilej robienia za nieomylne autorytety.

Polscy żołnierze, zresztą komandosi z Bielska-Białej, którzy byli pod Nangar Khel — lub jak pan woli — Nangar Chel, pojawiają się dopiero w krótkim epilogu. Dlaczego tak krótkim?

— Wymóg fabuły. I konieczność zachowania proporcji między akcją bazową a zakończeniem będącym flashforwardem.

Pan powiedział kiedyś, że trzeba słuchać fanów, ale głupotą byłoby robić to, co mówią. Mimo to zapytamy. Dlaczego polscy żołnierze chcą strzelać do żmii? Naszym zdaniem oni raczej nakręciliby sobie z nią filmik.

— Ach, zaprawdę, serce roście...

Roście?

— «Serce roście» to z Jana Kochanowskiego.

A wracając do pytania. Serce roście, patrząc na taki optymizm. I taką wiarę w człowieka. I trochę żal, że ja się na podobną zdobyć jakoś nie potrafię.

Żołnierz, moi panowie, któremu dali załadowanego beryla i pozwolili do woli naciskać spust, bez chwili namysłu rozwali żmiję i da się koledze sfotografować z trzymanym za ogon ścierwem. A nadto, co najważniejsze, moje zakończenie pasowało mi fabularnie. A panów zakończenie nadaje się wyłącznie do polskiego serialu telewizyjnego.

Małą ma pan wiarę w człowieka w mundurze.

— Tak się składa, że widziałem w życiu kilka żołnierskich fotografii. Z Somalii, przykładowo, wykonanych przez komandosów z Esercito Italiano. Nie wspominając o tych z więzienia w Abu Ghraib. Też pstrykniętych przez osobników w mundurach.

Nie wszystkie wojny wyglądają tak samo. A dolina pod Ghazni to nie więzienie.

— Nic dodać, nic ująć. A ja mogę tylko powtórzyć: to, co w danej kwestii napisałem, w znacznej mierze oparte jest na wiedzy — teoretycznej, rzecz jasna — o innych wojnach, od Algierii poczynając. To zaś, że założenie munduru zupełnie zmienia człowieka, wiem, bo samemu zdarzało mi się mundur nosić i z ludźmi w mundurach obcować. Jestem oficerem rezerwy — a właściwie to już w stanie spoczynku. Ale to są w sumie rzeczy mniej istotne, poglądy na tę rzecz mogą być różne i każdy ma prawo do swoich. Mówiłem już o tym, ale najwyraźniej nie dali panowie wiary: pisarstwo nie jest dla mnie amboną, z której wygłaszam kazania. Ani Hyde Parkiem pozwalającym wykrzykiwać dogmatki i hasełka. Wszystko, co pojawia się w moich książkach, wynika z nadanej im struktury fabularnej. Także to, czym jest wojna, i to, jak zachowuje się żołnierz. To nie jest moje wyznanie wiary. To nie jest apel. To jest fikcja literacka, w której wszystko — dialogi, wydarzenia, wnioski, puenty, ba, nawet przesłanie, jeśli się przydarzy — są takie, jakich żąda fabuła, wynikają z fabuły. Nie odwrotnie.

Nie lubi pan mówić o sobie. Co poza «Jestem Andrzej Sapkowski, rocznik 1948» może pan opowiedzieć o swoich prywatnych sprawach?

— Nic. Moje prywatne sprawy są prywatne. Jak wynika z nazwy choćby.

Równie niechętnie mówi pan o swoich poglądach na politykę. Tymczasem ma pan miliony fanów, często młodych ludzi. Ich to interesuje. Czyje opinie na te tematy mają czytać jak nie pisarza?

— Fachowców, drodzy panowie, wyłącznie fachowców. Specjalistów.

Ludzi, za opinią i poglądem których stoją rzetelna wiedza i doświadczenie w przedmiocie, o którym się wypowiadają. Ludzi o umysłach otwartych na tyle, by wypowiadać się rzeczowo i obiektywnie, sine ira et studio. Pisarze zaś, miast prawić kazania, mają pisać. Ciekawie i zajmująco opowiadać ciekawe i zajmujące historie. Tworzyć bohaterów, na których ktoś chciałby się wzorować. Pokazywać, jak piękny i bogaty jest rodzimy język. I sprawiać przez to, by ludzie stawali się lepsi. A przynajmniej lepsi się czuli. Cóż, nadzieja w tym, że może i mnie się kiedyś coś takiego uda.





454
просмотры





  Комментарии
нет комментариев


⇑ Наверх